Ostatnia niedziela okazała się dla nas czasem bicia rekordów. Pierwszy z nich udało nam się ustanowić już w Biskupiaku. Księdzu jeszcze nigdy nie przyszło zmagać się z tak dużą ilością osób na wyjeździe do Kiełczewic. Ale – jako że zawsze musi być ten pierwszy raz – nasza wesoła „prawie pięćdziesiątka” wsiadła do autokaru i zajęła wszystkie możliwie miejsca.
Do Kiełczewic dotarliśmy przed czasem, co również nie zdarza nam się zbyt często. Mimo to gospodarze przywitali nas bardzo entuzjastycznie i rozpoczęliśmy spotkanie wspólną Mszą świętą. Po niej nadszedł czas na długo wyczekiwane ognisko. Tu pobiliśmy kolejny rekord, wzniecając płomienie o wysokości niemalże półtora metra. Przypiekłszy nad ogniem kiełbaski na swój (mniej lub bardziej zwęglony) sposób, rozpoczęliśmy harce. Nie zabrakło tam tańca, prawie że haftowanej chusteczki, a nawet starego niedźwiedzia, który chyba już nie śpi tak mocno, bo obudził go nasz śpiew. Przy dobrej zabawie nawet nie zauważyliśmy, kiedy minęło nasze spotkanie. Panie z Kiełczewic wróciły do ośrodka, a my do Biskupiaka. Bo kto, jak nie my, pomodli się po drodze o pomyślny wynik meczu Polska - Irlandia?