2016-11-16

Beskid Sądecki w listopadzie.

W pewien pozbawiony śniegu (przynajmniej w Lublinie) czwartek zgodnie z niepisaną tradycją grono zapaleńców wybrało się w góry. Razem z nauczycielem, który gotów był zgodzić się na to szaleństwo, 10 listopada wspięliśmy się na szczyt odpowiadający nazwie dnia tygodnia, zapakowaliśmy się do busa i wyruszyliśmy w stronę Beskidu Sądeckiego. Nie zajechaliśmy daleko z powodu korków, jednak gdy spostrzegliśmy, co i jak, odmówiliśmy dwa dziesiątki różańca i podróż zaczęła przebiegać nieco sprawniej… 

Narodowe święto uczciliśmy porannym wyruszeniem w góry. Tego dnia cel stanowił Żegiestów. W bajkowej aurze, rodem z opowieści z Narnii, zdobywaliśmy coraz to nowe wzniesienia. Wśród pięknych widoków i zachwytu przyrodą oraz śniegiem, nie zabrakło również najistotniejszego elementu –  bitwy na śnieżki. Całości niezwykłego klimatu dopełniło nocne zejście i historia o opuszczonym sanatorium, opowiedziana przez panią przewodnik. Dzień zakończyła msza święta, podczas której modliliśmy się za poległych w obronie ojczyzny. Po niej był już tylko czas wolny. Ale czym jest wolność bez planszówek?

Sobotni poranek powitał nas nieco mroźniejszą aurą, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – temperatura pomogła nam znaleźć właściwe tempo i ograniczyła niepotrzebne postoje, trwające niezmiennie „jeszcze 5 minut”. Dzień skończyliśmy z takimi zdobyczami jak Niemcowa, Wielki Rogacz, Radziejowa czy selfie z talibami. Po powrocie ze szlaku nastąpił również pobożny akcent, a mianowicie Eucharystia, po której wróciliśmy do domu. Niestety, w Lublinie mieliśmy okazję przekonać się, że w naszym rodzinnym mieście śnieg zamierza pojawić się dopiero na planowanym kuligu. Cóż, lepiej późno niż wcale.

W tym serwisie wykorzystywane są pliki cookies. Stosujemy je w celach zapamiętywania ustawień i zbierania anonimowych danych dla celów statystycznych. Użytkownik ma możliwość samodzielnej zmiany ustawień dotyczących cookies w swojej przeglądarce internetowej.