Piątkowe popołudnia niewątpliwie mają w sobie coś, co przyciąga uczniów do szkoły. I choć tym razem planszówki zmuszeni byliśmy odwołać, to i tak przyjść z pewnością było warto. W końcu celem naszej podróży były góry. Już w busie (na nieszczęście tych, którym chciało się spać) dało się zauważyć, jak dobrze udało nam się zintegrować. Zaaferowani nowo poznaną grą w „mafię” ani się spostrzegliśmy, gdy dotarliśmy do Krościenka.
W sobotni poranek rozległo się długo oczekiwane wołanie, że czas już wstawać. W końcu tego dnia czekał na nas najwyższy szczyt Gorców – Turbacz (ale czym jest 1310 m n.p.m. dla weteranów, wchodzących już od kilku lat na piąte piętro?). Wśród wzniesień, które udało nam się zdobyć tego dnia, warto wspomnieć o Gorcu Kamienickim. Na nim to mieliśmy okazję zwiedzić wieżę widokową. Tak, mgła tego dnia była naprawdę niezwykle piękna… Nie wprawiło nas to jednak w ponury nastrój, bo przecież stamtąd szlak prowadził już tylko w dół, a i tam atrakcji nie brakowało. Niezwykłego klimatu naszej wędrówce dodawała też nocna pora i fundamentalne pytanie, jakie stawiała przed nami okoliczna fauna: „Kto przygarnie salamandrę”?, dało się słyszeć wśród dźwięku fleszy.
Niestety, jako że byliśmy w Parku Narodowym, a nasz opiekun odmawiał zaadoptowania zwierzątka, twierdząc, że przygarnął już kiedyś mrówki, nie pozostało nam nic innego jak gra w planszówki. A ta z kolei była całkiem przyjemną propozycją na spędzenie sobotniego wieczoru. Bo jak klub miłośników gier planszowych przetrwałby weekend w górach bez nich (i paczki kardynałków kupionych w Luksie)?!
Kolejnym dniem była niedziela. Jak przystało na dzień świąteczny, mogliśmy spać całe 15 minut dłużej (choć wygląda na to, że pobliskie dzwony miały na ten temat trochę inne zdanie). Po niedzielnej Eucharystii odprawionej o 7.30 ruszyliśmy w góry. Tego dnia zdobyć mieliśmy Lubań, ustępujący nieco wysokością Turbaczowi, ale nie mniej interesujący. Znajdującej się na nim wieży widokowej udało się nas zaskoczyć – nie było z niej widać mgły. Na szczęście, jakoś się z tym pogodziliśmy po ujrzeniu tego, co oferowała w zamian, a mianowicie niezwykłej panoramy Pienin, Tatr oraz Beskidów. Z pieśnią na ustach (nie żeby miało to związek z brakiem podejść) ruszyliśmy przez Pasmo Lubania w stronę wsi Maniowy.
Niestety, wszystko co dobre, kiedyś się kończy. Bus dojechał do Lublina, a my, zadowoleni z wyjazdu, wróciliśmy do szkoły i tylko jedno pytanie powtarzane cicho na szkolnych korytarzach, pozostaje nadal bez odpowiedzi – kto przygarnie salamandrę?